wtorek, 2 lipca 2013

A kiedy gówno popłynie…?


River of shit,
River of shit,
Flow on, flow on, river of shit,
Right from my toes,
On up to my nose,
Flow on, flow on, river of shit.
The Fugs
Od pewnego czasu jako tekst „kanoniczny” na zajęciach z „antropologii kultury popularnej” omawiam nie wnikliwy szkic Johna Fiske’a, ani też semiotyczną dekosntrukcję pop-mitu autorstwa Rolanda Barthesa, lecz zabawne opowiadanko science fiction znakomitego nowelisty, Paola Bacigalupiego, „Pompa nr 6”. Czynię to zaś nie ze słabości do fantastyki naukowej, która dała mi magisterium i stopień doktorski, lecz z absolutnie racjonalnego przekonania, że tekst ów jest diagnostycznie trafny i prognostycznie przekonujący. Mam tu oczywiście na myśli sytuację polskiego szkolnictwa wyższego w (bardzo) nieodległej przyszłości. Dlaczego…?
Czy pamiętacie nieskomplikowaną fabułkę tej noweli? Nie… Przypomnę zatem w najwyższym skrócie:
Nowy Jork w niedalekiej przyszłości – życie mieszkańców, choć skromnie, płynie jednak we względnym komforcie zapewnianym przez rozmaite udogodnienia technologiczne, co pozwala obywatelom metropolii pławić się w przyjemnościach ciała: imprezach, seksie, narkotykach. Życie to – w krzywym zwierciadle – obrazują bandy „trogli”, opóźnionych umysłowo hedonistów, będących ofiarami nieudanych eksperymentów biologicznych – i skupionych na radosnym kopulowaniu w parkach i na ulicach. Jak dotąd Bacigalupi podąża wiernie śladem H.G. Wellsa i jego infantylnych arystokratów – Elojów, zaludniających uniwersum przyszłości w „Wehikule czasu”. Jednakże w świecie „Pompy numer 6” technologia zaczyna się gwałtownie starzeć, zaś jej rozliczne cuda i cudeńka powoli lecz systematycznie odmawiają posłuszeństwa. Symbolem tych zmian staje się awaria tytułowej „pompy numer 6” w miejskiej przepompowni ścieków. Czym ona grozi?
„A my tu jesteśmy w samym dole rzeki. Spływa do nas nie tylko nasze gówno, ale wszystkich z góry rzeki. Pompy naszej stacji ciągną wodę spod ziemi, albo oczyszczają tę, co przypływa rurami z jezior na północy stanu. Przynajmniej w teorii. Ja tego nie kupuję; widziałem, ile wody tędy przepływa, nie ma mowy, żeby to wszystko szło z jezior”. Gdyby pompa miała stanąć, „nie szedłbym teraz ulicą, ale płynął rzeką Broadway, z mieszaniną gówna i chemikaliów”. Coś zatem trzeba zrobić. Tylko co, skoro w całej stacji pomp są sami techniczni, znający się na obsłudze wyłączników, ale nie ma nikogo, kto potrafiłby choćby przeczytać instrukcję obsługi pompy – „Jakbym patrzył na egipskie hieroglify. Coś w tym było, ale nie miałem pojęcia, co z tym zrobić”. Jedyny ratunek w uniwersytecie. Niestety ten okazuje się pusty, był bowiem rozsadnikiem wiedzy niepraktycznej i zupełnie, w świecie technologicznych cudów, zbędnej. Bohater zastaje tam wyłącznie opuszczone sale i wdowę po ostatnim profesorze, pilnującą zakurzonej biblioteki. Zapomniałbym – są jeszcze poststudenci – kopulujący radośnie na akademickim dziedzińcu. Bohater chwyta więc przypadkowe podręczniki i wraca do domu, fantazjując o rzekach gówna płynących Broadwayem. Koniec.
Oczywiście, można uznać, że przedstawiona przez Bacigalupiego metafora zalania cywilizacji przez rzeki gówna jest niezbyt wyszukana i nazbyt dosłowna. O ile jest to w ogóle metafora! Oto bowiem otwieram znakomitą książkę Suketu Mehty „Maximum City. Bombaj” – wstrząsający obraz kilku lat spędzonych w indyjskiej metropolii – i czytam w niej następujące zdania:
„Każdego ranka widzę z okna mojego gabinetu mężczyzn wypróżniających się na nadmorskich skałach. Dwa razy dziennie, w czasie odpływu, obrzydliwy smród unosi się z tych skał i wdziera do wartych pół miliona dolarów mieszkań w blokach położonych na wschód od nich. Prahlad Kakkar, twórca filmów reklamowych, nakręcił dokument pod tytułem „Bumbay” – film o sraniu w metropolii. Użył ukrytych kamer, by sfilmować ludzi srających w toaletach w całym wyspiarskim mieście. To jednak dopiero połowa opowieści, powiedział mi. ›Połowa populacji nie ma toalety, w której mogłaby srać, więc robi to na zewnątrz. To pięć milionów ludzi. Jeśli każdy z nich wysra pół kilo, daje to dwa i pół miliona kilogramów gówna każdego dnia‹”.
Problem kanalizacji jest w istocie jednym z motywów przewodnich książki Mehty. I nie chodzi tylko o kanalizowanie wzbierającej rzeki gówna, ale także o płynące swobodnie potoki nienawiści – rasowej, kastowej i religijnej, które rozlewają się od czasu do czasu (lecz systematycznie i w sposób nieunikniony) po mieście – od slamsów po dzielnice willowe. Co stanie się, gdy wszystkie pompy odmówią posłuszeństwa?
Cóż to jednak ma wspólnego z sytuacją polskiego szkolnictwa wyższego w (bardzo) nieodległej przyszłości? Już wyjaśniam. Nie będę w tym miejscu wytaczał argumentów krytycznych wobec kierunku reform kształcenia akademickiego, jakie wzbierają (tak, tak!) w naszym kraju od lat kilkunastu, gdyż zrobili to już wielokrotnie ludzie mądrzejsi i bardziej doświadczeni ode mnie. Ograniczę się do jednego tylko przykładu, którego konsekwencje doskonale ilustruje nowela Bacigalupiego. Nazwę go dla wygody „czarnym PR humanistyki” – choć rzecz dotyczy w istocie podawania w wątpliwość sensowności kształcenia akademickiego we wszystkich zakresach. Na ów „czarny PR humanistyki” składa się głównie jej nieużyteczność, której kanonicznym przykładem jest brak zastosowania wiedzy z takich dziedzin, jak filologia klasyczna, język starocerkiewnosłowiański czy filozofia. Nie da się ich bowiem w żaden sposób powiązać z rynkiem – co niedawno w zabawny sposób skomentował twórca mema o biznesmenach poszukujących pracownika „z biegłą znajomością scs-u”. Studia humanistyczne (filologiczne, filozoficzne) – jako czysto akademickie – stały się zatem obiektem żartów, drwin i właśnie „czarnego PR” – bo „nie ma po nich pracy”, nie ma ich wśród „kierunków zamawianych”, nie gwarantują prestiżu – skupiają się na tak egzotycznych wartościach, jak transmisja wiedzy, kompetencje poznawcze, interpretowanie tekstów, jakość dyskursu publicznego, teoria komunikacji, akty mowy itd., itp. A przecież liberalny, kapitalistyczny, ekonomiczno-technologiczny system doskonale poradzi sobie bez nich i ich absolwentów. Cóż jednak stanie się, gdy nawali „pompa numer 6”? Gdy staną wszystkie pompy, a system zacznie się sypać?
Okazuje się bowiem, a Bacigalupi wie o tym doskonale – tak jak wiedział i Wells przed stu laty, że czysto praktyczne, techniczne kompetencje wystarczają, gdy cały system działa bez zarzutu – kiedy jednak zaczyna on szwankować i trzeba go zresetować, wymagane są kompetencje wykraczające daleko poza proste umiejętności typu: „włącz – wyłącz”. Pojawia się konieczność krytycznej i analitycznej lektury tekstu (choćby instrukcji obsługi pompy!), innowacyjności pozwalającej zakwestionować zastany stan rzeczy, znajomości języka (i języków), zdolności uczenia się etc., etc. Inaczej popłyną rzeki gówna i chemikaliów…
I tyle. Czy pamiętacie kolejną zwrotkę „Rzeki gówna”? Nie…? To przypomnę:
I've been swimming in this river of shit,
More than 20 years, and I'm getting tired of it,
Don't like swimming, hope it'll soon run dry,
Got to go on swimming, cause I don't want to die.


Fragment „Pompy numer 6” w przekładzie W. Próchniewicza.

Fragment książki S. Mehty „Maximum City. Bombaj” w przekładzie M. Bręgiel-Benedyk.