Wystarczającym powodem
do obejrzenia tego dość ekscentrycznego filmu Johna W. Shadowa jest właściwie
jego tytuł (na mojej prywatnej liście najlepszych tytułów filmowych
niekwestionowany numer jeden), choć nie podejmę się w tym miejscu przekładu, świadom,
że tytułowa fraza sięga czasów hipisowskiego slangu. Mam jednak (nie)jasne
przeczucie, że w oczywisty sposób musi się ona odnosić do doświadczeń z
narkotykami. Filmowych snobów może jeszcze skusić informacja, że jest to
zaginione przed laty i cudem odnalezione (w jakiejś groteskowej greckiej wersji
VHS, co czyni oglądanie go przyjemnością bez mała – perwersyjną), kultowe
dzieło tzw. „eurotrashu”, czyli europejskiego kina eksploatacji, nazywanego tak
pogardliwie przez Amerykanów, którzy filmowe horrory, thrillery i czarne
kryminały ze Starego Kontynentu uznawali en masse za tandetne podróbki
amerykańskiej „klasyki”. „Microscopic Liquid Subway to Oblivion” to filmowa
produkcja zrealizowana w roku 1970 we Włoszech z udziałem szwedzkiej gwiazdki
kina Ewy Aulin – w owym czasie, podobno, małżonki reżysera – Johna W. Shadowa
(tu kolejna enigma – często podaje się w opisach filmu, że jest to pseudonim
artystyczny jednego ze znanych twórców europejskiego exploitation, Joe’go D’Amato
lub Roberto Loyoli, choć nie ma na to żadnych dowodów). Atrakcją samą w sobie
jest zjawiskowa, pełna efektownych, kontrolowanych omsknięć w akustyczne
halucynacje, ścieżka dźwiękowa – idealnie dopasowana do psychodelicznych
aspektów obrazu, zaś jej ozdobą są oniryczne ballady, które śpiewają Ronnie
Jones i The Man (i tu zagadka ostatnia – przysiągłbym, że piosenka tytułowa
śpiewana jest głosem Boba Dylana, zaś finałowa – Jima Morrisona, kim zatem byli
Ronnie Jones i The Man?). W warstwie fabularnej film jest dość typową dla
czasów hipisowskiej rewolucji psychodelicznej opowieścią o narkotykach, seksie
i rozpadzie osobowości – ubraną w formę psychologicznego thrillera, z którą
zresztą reżyser nie radzi sobie najlepiej. Nie o to tu jednak przecież chodzi…
|
Oniryczne postaci... |
|
i życie na podsłuchu. |
|
|
|
Kostyczny profesor
psychologii (o czym przekonuje nas widniejący na wykładowej tablicy za jego
plecami napis LIBIDO), postanawia poddać swą młodą i piękną małżonkę kuracji
odwykowej, organizując w willi na odludziu swoistą psychodramę z udziałem
kilkorga studentów – narkomanów. Wkrótce sytuacja wymyka się spod kontroli, gdy
żona psychologa wdaje się w romans z dilerem, który przeniknął do ośrodka. Mąż
i kochanek wikłają się w brutalny psychologiczny pojedynek o kontrolę nad
ciałem i umysłem młodej kobiety, tym bowiem, co pobudza ich najbardziej nie są
seks ani zazdrość, lecz pragnienie władzy, jaką dają narkotyk (dilerowi) i
terapia (psychologowi). Spór kończy się w sposób łatwy do przewidzenia
(ostatecznie bowiem reżyser przypomina sobie, że kręci thriller).
Film obfituje w
rozwiązania estetyczne typowe dla „hipisowskiego gore”. Są tu zatem: utopia „wolnej
miłości” skażona niewytłumaczalnymi eksplozjami sadyzmu, poszukiwanie guru przełamane
lękiem przed ulegnięciem dominacji i całkowitej kontroli, narkotyk jako
katalizator obłędu i grozy. Ścieżka dźwiękowa pełna jest dziwnych,
zdenaturalizowanych (po)głosów i
nieuprawnionych powtórzeń, budujących aurę niesamowitości, a wiele ujęć epatuje
„oniryczną” techniką slow motion. Znajdziemy tu bez trudu także dość typową
scenę, którą określam zwykle mianem „spektaklu iniekcji” – obraz przyjmowania
narkotyku – z nieodłączną strzykawką jako najistotniejszym rekwizytem o
wyraźnie seksualnej symbolice. W filmie Shadowa ów falliczny wymiar strzykawki
daleki jest od symbolicznego kamuflażu, wszak „spektakl iniekcji” zostaje tu
zestawiony wprost z seksualną penetracją, zaś seks okazuje się (czy
paradoksalnie?) zapłatą za rozkosz (jouissance), jaką niesie narkotyk (lub
władza, jaką daje narkotyk, dając rozkosz Innemu).
|
Szczypta perwersji |
|
"Spektakl iniekcji" wersja symboliczna |
|
"Spektakl iniekcji" wersja realistyczna |
„Microscopic Liquid
Subway to Oblivion” jest bez wątpienia filmem perwersyjnym – nie w tym sensie
jednak, że prezentuje katalog postaci i zachowań perwersyjnych (fetyszyzm,
voyeuryzm, sadyzm, stymulowaną narkotykami seksualność, impotencję bohatera
pragnącego posiąść żonę per procura), lecz z powodu bardziej zasadniczego –
odwraca on bowiem, w sposób – jak sądzę – charakterystyczny dla kultury
ponowoczesnej, relację między estetyką grozy a psychologią. Horror bywał w swej
(nie tak długiej) historii wykorzystywany jako narzędzie dydaktyki, wpisywany w
dyskursy etyczne i epistemologiczne (także fachowe – medyczne czy
psychoanalityczne). Zjawy i potwory okazywały się wówczas pretekstem do
uruchomienia umoralniającej lub pouczającej dykteryjki w alegorycznej formie,
racjonalistycznej spekulacji na temat poznawczych ograniczeń nauki lub analizy
przypadku z dziedziny psychopatologii. Tu jest inaczej. Film ten bowiem
wprowadza dyskurs psychologiczny (terapia odwykowa, psychodrama, zaburzenia
seksualne) li tylko po to, by usprawiedliwić prezentację grozy i erotyki.
Racjonalizacja działań postaci staje się zatem wyłącznie pretekstem dla
estetyzacji tego, co straszne, perwersyjne, niepokojące i – koniec końców –
fascynujące, czy wprost podniecające. Rozprawianie o impotencji bohatera
sankcjonuje wszak ukazanie go jako podglądacza (tu – podsłuchiwacza) miłosnych
igraszek niewiernej żony, zaś analiza perwersyjnego charakteru innej postaci
pozwala odsłonić przed widzem jej działania. Na dodatek przecież to tylko
spektakl – wszyscy tu grają i nawet śmierć jawi się bardziej groteskowa niż
nieodwracalna. Popatrzmy zatem…
|
Psychodeliczna podróż "na drugą stronę" |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz