niedziela, 2 września 2012

Amon rising (…in Kommune 1)


Słabość do niemieckiego undergroundu muzycznego odziedziczyłem być może po anonimowych przodkach znad Renu, lub posiadłem mimochodem, oddając się namiętnemu przesłuchiwaniu kilometrowych zwojów taśm odkrytych niegdyś w szafie wujka obok magnetofonu Unitra ZK 240, który niebawem stał się mym ukochanym dziedzictwem wraz z nagraniami artystów o imionach dziwnych i pięknych: Miles Davis (do dziś odczuwam dreszcze słuchając „Agharty”), Tangerine Dream, Mahavishnu Orchestra, Can… Nie pamiętam niestety, czy wśród tych skarbów znajdowały się zjawiskowe dokonania Amon Düül… Raczej nie. Płyty z tak głębokiego undergroundu nie docierały zwykle nad Drwęcę, nawet w postaci wielokrotnie skopiowanej metodą „z taśmy na taśmę”… Nie potrafię zatem powiedzieć, kiedy po raz pierwszy usłyszałem Amon Düül, ale z pewnością było to doświadczenie wstrząsające – porównywalne z pierwszym, „dziewiczym” słuchaniem „In A Silent Way”, „A Love Supreme” oraz „Velvet Underground & Nico”, płyt które na wiele lat (być może nieodwracalnie) ukształtowały mój muzyczny gust. Bez wątpienia także muzyczna komuna z Monachium stała się niemal natychmiast jedną z mych ulubionych formacji rockandrollowych, na co wpływ musiała mieć także niezwykła, brzmiąca z egipska nazwa. Nie bez znaczenia pozostawała także, last but not least, muzyka. „Czysta anarchia szaleje nad światem”… Nie czytałem wówczas Yeatsa, lecz dziś ów cytat wydaje się najlepiej sumować moje ówczesne wrażenia płynące ze słuchania „Psychedelic Underground”, „Collapsing/Singvögel Rückwärts & Co.” i „Disaster”. Nie wiedziałem w owym czasie zupełnie nic o anarchistycznej genezie grupy związanej z Kommune 1, ani o późniejszej „zawrotnej” karierze Uschi Obermaier, ani nawet o tym, że był to być może jedyny w dziejach rock and rolla zespół, w którym umiejętność gry na jakimkolwiek instrumencie muzycznym nie tylko nie była mile widziana, ale wręcz dyskwalifikująca – do tego stopnia, że związani z komuną muzycy powołali w końcu alternatywną edycję grupy, nazwaną, jakżeby inaczej, Amon Düül II. Wszystko to jednak zapewne wzmogłoby tylko sympatię nastolatka do bohaterów hipisowskiej rewolucji sprzed lat.
„Die Niklashauser Fahrt”
Dziś myślę o Amon Düül równie ciepło, postrzegając jednak ten zespół dość ambiwalentnie.  Z jednej strony jest to bowiem ucieleśnienie mitycznej, rockandrollowej niewinności, czystej ekspresji na krawędzi elektrycznego hałasu (wyprzedzającej o lata eksplozję punk rocka). Z drugiej zaś mamy tu do czynienia jednym z najbardziej wyrazistych przykładów politycznego zaangażowania muzyki rockowej – w jego najszlachetniejszej (zawsze po stronie słabych i bezbronnych), ale i najbardziej naiwnej postaci. Amon Düül powstał wszak w roku 1967 w lewackich środowiskach Monachium, był jednak niezmiennie postrzegany jako „zbrojne artystycznie” ramię berlińskiej Kommune 1 – łącznikiem był tu Dieter Kunzelmann (jeden z twórców Kommune 1 i zarazem uczestnik Munich Subversive Action). Zespół nie posiadał właściwie stałego składu, funkcjonował konsekwentnie jako społeczno-artystyczna komuna, przez której szeregi przewinęli się m.in. bracia Ulrich i Peter Leopold, siostry Ella, Helga i Angelika Filanda, oczywiście – Uschi Obermaier (czyli Amonowa Nico), a także późniejsi twórcy Amon Düül II – Chris Karrer i Renate Knaup. Anarchia, wolna miłość, komunistyczna frazeologia, LSD i nieposkromiona skłonność do brzmieniowych eksperymentów dały w efekcie niepowtarzalny koncertowo-muzyczny galimatias rzadkiej urody. Jego echa dają się jeszcze zauważyć na uwiecznionym przez Rüdigera Nüchterna koncercie „Phallus Dei” (1968), choć jest to już występ firmowany przez drugą edycję grupy. Atmosferę Amonowych jamów oraz obraz życia komuny przynosi jednak, dość rzadko wspominany, telewizyjny film „Die Niklashauser Fahrt” (1970), wyreżyserowany przez zaprzyjaźnionego z grupą Rainera Wernera Fassbindera (z udziałem m.in. Petera Leopolda i Chrisa Karrera). Jest to w istocie kontrkulturowa adaptacja dziejów Jezusa – proroka walczącego przy pomocy „dzieci-kwiatów” z opresyjnym systemem politycznym, utrzymana w tonacji hipisowskiej ballady i pełna akcentów psychodeliczno-anarchistycznych, choć nie wolna także od groteskowych obrazów „rewolucji nawalonych idealistów”.
„Die Niklashauser Fahrt”
Po latach atmosferę owej „kwietnej wojny” przywołała ekranizacja bestsellerowych wspomnień Uschi Obermaier – „Das Wilde Leben” (2007, reż. A. Bornhak). Nietuzinkowa bohaterka tej opowieści zabłąkała się do Kommune 1 przypadkiem, okazjonalnie związała z muzykami Amon Düül, by następnie przewinąć się przez sypialnie Micka Jaggera oraz Jimiego Hendrixa, próbować swych sił w filmie i świecie mody, zaś ostatecznie zyskać opinię symbolu seksu pokolenia ‘68. Pierwsza edycja Amon Düül okazała się ostatecznie krótkotrwałą eksplozją kontrkulturowego ducha anarchii oraz artystycznej i obyczajowej swobody. Co ciekawe, oprócz trzech eksperymentalnych płyt z „wyzwalającym elektrycznym hałasem”, grupa pozostawiła po sobie wyjątkowy, acid-folkowy album „Paradieswärts Düül” (1970), moim zdaniem – najlepszą hipisowską płytę w krótkich lecz burzliwych dziejach rock and rolla. Dzieło urzekające kojącym, na poły akustycznym brzmieniem, prostymi melodiami, psychodeliczną aurą i czytelnym przesłaniem: „Love is peace/Freedom is harmony” – zaskakującym w dorobku zespołu, który grywał, by walczyć i agitować. „Raj w krainie Düül” pozostaje zresztą od lat najlepszą odtrutką na kolejne wpadki rockowej rewolucji, która płynąc przez świat, stara się bardzo nie wypaść z głównego nurtu popkultury. Pocieszający jest fakt, że twórcom Amon Düül obcy był ten rodzaj konformizmu, który znamionuje pokaźną część dzisiejszych „buntowników”. Oni po prostu rozwiązali zespół, gdy skończyło się „Lato Miłości”.
Kiedy w czasach licealnych ekscytowałem się kolejnymi nagraniami niemieckiej komuny, nie wiedziałem jeszcze, bo wiedzieć nie mogłem, że miała ona swą odległą, azjatycką inkarnację w postaci japońskiej formacji Les Rallizes Dénudés, zapisującej własne osobliwe karty w dziejach kontrkultury. To już jednak zupełnie inna historia…

„Das Wilde Leben” (2007)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz