niedziela, 22 września 2013

Nawiedzenia, czyli starocie i straszne płyty



Nadrabiając wakacyjne zaległości w lekturach przyjemnych i użytecznych, sięgnąłem po „duchologiczny” numer „Czasu Kultury” (2/2013) zatytułowany złowieszczo „Widma”. Znajduję w nim, z satysfakcją, teksty interesujące i kompetentnie przygotowane, a wśród nich, m.in. obszerny fragment klasycznej już książki Colina Davisa „Haunted Subjects: Deconstruction, Psychoanalysis and the Return of the Dead” (New York 2007), intrygujący wywiad z autorem „Retromanii”, Simonem Reynoldsem, wieszczącym, ku mojemu przerażeniu, kres wyobraźni science fiction, ustępującej w młodych umysłach miejsca obscenicznemu barbarzyństwu fantasy, a także ciekawy tekst Adama Repuchy o hauntologicznym wymiarze nagrań i selektywny alfabet duchologii przygotowany przez Olgę Drendę. Ten ostatni przyczynek do „widmowego katalogu” popkultury późnej nowoczesności karmionej nostalgią za dawnym splendorem kiczu i sztuki pop, jakkolwiek napisany sprawnie i z pełną znajomością tematu, wzbudza jednak we mnie pewien opór – jak wiele słowników i encyklopedii – z konieczności ograniczonych do haseł wybranych i przykładów poddanych arbitralnej selekcji. Nie w tym jednak rzecz, że wybór dokonany przez Drendę jest zły czy nietrafny, lecz, że wszystkie przejawy popkulturowej duchologii, które autorka podaje dotykają w istocie li tylko czysto zewnętrznych przejawów owej mody, nie sięgając w głąb tej nieoczekiwanej fascynacji „retro-kiczem”. Nieodzowny w tym zestawieniu przykład grupy Broadcast i ich widmowej ścieżki dźwiękowej do pastiszowego filmu „Berberian Sound Studio” (2012, reż. P. Strickland), wsparty dodatkowo hasłami poświęconymi wytwórni Ghost Box i artystom takim, jak Umberto (choć można by tu z powodzeniem dodać także Nate’a Younga z Wolf Eyes) – inspirującym się soundtrackami do włoskich thrillerów, zaczyna znaczyć coś dopiero wówczas, gdy się nieco naświetli kontekst, ukazując specyfikę całego nurtu giallo z jego nieodłączną oprawą muzyczną i jej koronnymi twórcami: Ennio Morricone oraz grupą Goblin. Podobnie z hasłami poświęconymi tradycji brytyjskiej: Delii Derbyshire (personifikującej tu BBC Radiophonic Workshop) czy serialowi „Sapphire & Steel” oraz ewidentnie „kultowemu” filmowi „Wicker Man” (1973, reż. R. Hardy). Przykłady te nabierają sensu w konfrontacji z o wiele szerszymi i bardziej złożonymi zjawiskami oraz tendencjami kulturowymi: czy będzie to brytyjska scena folkowa lat 70. – z właściwymi jej obsesjami „pogańskiego odrodzenia” – opisanego dokładnie przez Roba Younga w świetnej książce „Electric Eden”, czy futurystyczne eksperymenty dźwiękowe BBC RW – z ich perłą w postaci tematu przewodniego z serialu „Doctor Who” (zob. L. Niebur, „Special Sound. The Creation and Legacy of the BBC Radiophonic Workshop”, Oxford University Press 2010), czy wreszcie telewizyjne, „młodzieżowe” seriale BBC łączące oba te nurty („Children of the Stones”, „The Changes”, „Artemis 81”), albo nawet ekstrawaganckie epizody w postaci brytyjskiej odmiany kina grozy zwanej niekiedy „folk horror” (prócz „Wicker Mana” zalicza się do niej także takie obrazy, jak „Witchfinder General” czy „Blood on Satan’s Claw”, o którym pisałem tu przy innej okazji, oraz kilka produkcji telewizyjnych z cyklu Hammer House of Horror). Nieco upraszczająca jest także nadreprezentacja przykładów z kręgu anglosaskiego, gdyż, choć niewątpliwie żyjemy wszyscy w popkulturze okupowanej przez Anglosasów, to duchologiczny zwrot dotknął także bardziej egzotycznych obszarów kultury pop.
            Nawybrzydzawszy się do woli zaproponuję zatem kilka uzupełnień, które, jak sądzę, mogą z powodzeniem poszerzyć (a być może i nieco pogłębić) pole obserwacji. Oto bowiem w katalogu Drendy zabrakło mi z pewnością – prócz licznych reinterpretatorów popowej tradycji, także jej niestrudzonych archiwistów, a więc tych wszystkich, których poszukiwania umożliwiają swoistą transmisję „ginących archiwów kiczu i tandety” na współczesny rynek, na którym owe na wpół zapomniane dzieła i dziełka stają się łapczywym kąskiem dla dryfujących na falach retromanii hipsterów i nurkujących w głąb popkultury nostalgicznych poszukiwaczy osobliwości z dawna zapoznanych.

Bez wątpienia jednym z najważniejszych graczy na tej scenie pozostaje brytyjskie wydawnictwo Finders Keepers, którego założyciele niestrudzenie plądrują archiwa dawno zamkniętych wytwórni – płytowych i filmowych – oraz podejmują eskapady w poszukiwaniu dziwnych dźwięków w Pakistanie, Indiach, Turcji, a także w Czechach, Polsce i na Węgrzech. To oni przypomnieli światu genialną ścieżkę dźwiękową Luboša Fišera do arcydzieła europejskiego kina grozy: „Valerie and Her Week of Wonders” (1970, reż. J. Jireš), publikując zarazem album „Valerie Project” (na którym dawne tematy interpretowali czołowi twórcy weird folku: Espers, Fursaxa). To im zawdzięczamy również odzyskanie wyśmienitych soundtracków Zdenka Liški („Morgiana/The Cremator”, 1970/72). A katalog FK jest jeszcze bogatszy. Znajdziemy w nim francuskie słuchowiska science fiction: Jacky Chalard, „Je suis vivant mais j’ai peur de Gilbert Deflez” (1974), Horrific Child (J.P. Massiera), „L’Etrange Mr. Whinster” (1976) i ścieżki dźwiękowe do klasycznych lesbijskich filmów wampirycznych Jeana Rollina: Acanthus „Le Frisson des Vampires” (1969); „Fascination/Requiem for a Vampire” (1972/79), a także dużo bardziej ekstrawaganckie tematy tytułowe rodem z indyjskich horrorów: „Bollywood Bloodbath. The B-Music of the Indian Horror Film Industry” oraz czyste dziwactwa „z krypty”: Vampires of Dartmoore „Dracula’s Music Cabinet” (1969).

Nie mniej istotna dla tego nurtu popkulturowej archeologii jest wytwórnia Trunk Records, która reklamuje się w Sieci hasłem: „Music - Nostalgia - Sex. Retro culture in the information age”, zaś w swym imponującym katalogu ma rzadkie skarby, fascynujące każdego  retromana. Znajdziemy w nim bowiem zapomniane audioekstrawagancje (Leona Anderson „Music to Suffer By”, 1958),  telewizyjne klasyki ze studiów BBC (Edward Williams „Life on Earth”, 1979), ekscytujące wykopaliska z dziedziny horroru (Marc Wilkinson „Blood on Satan’s Claw”, 1970; John Cameron „Psychomania”, 1972) i futurystyczne wynalazki dźwiękowe sprzed lat (Desmond Leslie „Music of the Future”, 1959), a także wizjonerskie archiwalia Basila Kirchina („Primitive London”, 1965; „Abstractions of the Industrial North”, 1966). Przyznam od razu, że mam w tej sferze także swoje prywatne typy – soundtracki, których przywrócenie słuchaczom powitałbym z radością. Po pierwsze: nieoczekiwanie elektroniczną muzykę Roberta Prince’a do starego telewizyjnego filmu „Gargoyles” (1972, reż. B. Norton); po drugie: zdumiewającą ścieżkę dźwiękową Svena Grünberga do fińsko-radzieckiej ekranizacji powieści braci Strugackich „Hotel pod umarłym alpinistą” („Hukkunud Alpinisti Hotel”, 1979, reż. G. Kromanow). A to przecież tylko kropla w morzu (możliwości).

Filmowym odpowiednikiem Trunka i Finders Keepers jest Shameless Screen Entertainment, który wyspecjalizował się w ekskluzywnych, kolekcjonerskich reedycjach europejskiego kina eksploatacji lat 70. i 80., stąd też w katalogu SSE odnajdziemy bez trudu takie rarytasy, jak choćby „The House with Laughing Windows” (1976, reż. P. Avati), „Baba Yaga” (1973, reż. C. Farina), „Femina Ridens” (1969, reż. P. Schivazappa) czy „Le Orme” (1975, reż. L. Bazzoni). Znamienny jest przy tym fakt, że SSE eksponuje w swej ofercie szeroko rozumiane kino grozy: horrory gore, thrillery giallo i inne filmowe opowieści o nawiedzonych domach, opętanych kobietach i sadystycznych oprawcach zaczajonych na schodach opuszczonych hoteli. Domowe kina koneserów „strasznego kiczu” sprzed lat z powodzeniem przejmują funkcję podejrzanych sal kinowych w zaułkach europejskich miast, w których demony ryczały nocami a nieświęte dziewice błagały o litość bezlitosnych morderców.


           
 Na koniec zostawiam rarytas, który powinien wzbudzić pożądanie każdego retromaniaka. Oto leży przede mną długo oczekiwana reedycja kluczowych soundtracków nagranych w latach 1975-82, a więc w złotym okresie kina giallo, przez włoską grupę Goblin, która wyspecjalizowała się w muzycznych ilustracjach do filmów Daria Argento (i George’a Romero). W zestawie zatytułowanym proroczo „The Awakening” (Cherry Red 2012) znajdziemy sześć płyt z muzyką do obrazów: „Profondo Rosso” (1975), „Roller” (1976), „Suspiria” (1977), „Il Fantastico Viaggio del Bagarozzo Mark” (1978), „Zombi” (1978) i „Tenebre” (1982). Dodam tylko, że co najmniej dwa z powyższych albumów należą bez wątpienia do arcydzieł w swoim gatunku. Mowa tu oczywiście o „Suspirii” i „Profondo Rosso”, których niepokojące dźwięki współtworzyły niesamowitą (unheimliche) aurę klasycznych filmów Argento. Progresywne rockowe brzmienia przywodzące na myśl muzyczny kanon Rock In Opposition splatają się z rileyowskimi repetycjami organowych fraz, zaś oniryczne kołysanki nucone przy akompaniamencie katarynek i pozytywek odkrywają przed słuchaczami przeczuwany od niespokojnych czasów dzieciństwa – demoniczny potencjał. I tu jednak sfera retro-fascynacji przywołuje nieunikniony kontekst starannie skrywanych lęków i nieoczekiwanych nawiedzeń.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz