Czytam znakomity tom reportaży
Williama Dalrymple’a „Dziewięć żywotów. Na tropie świętości we współczesnych
Indiach” (Wydawnictwo Czarne, 2012). Intrygujące historie świętych-nieświętych,
z których najbardziej ujmuje mnie opowieść Hari’ego Dasa – kopacza studni i
więziennego strażnika – tancerza tejjam, w którego na czas obrzędu wciela się
bóg Wisznu. Aby wstąpił w człowieka, nie wystarczy sam kostium i
charakteryzacja, potrzebne jest jeszcze… spojrzenie w lusterko, trwające tak
długo, aż aktor rozpozna w sobie bóstwo, wpadając w trans. Wyczuwam, że nie
chodzi tu o spojrzenie rzucone w zwierciadło przez człowieka, lecz o odpowiedź,
przychodzącą z drugiej strony lustra, a więc o spojrzenie boga rzucone
człowiekowi, który ma stać się jego wierzchowcem. To przecież bóstwo rozpoznaje
człowieka. Jak jednak czuje się człowiek podglądany przez boga? Psychoanaliza
podpowiada, że jest to spojrzenie Innego, a więc spojrzenie, które histeryzuje
oglądanego, więżąc go w niewygodnej formie. Boski trans okazuje się zatem
transem histerycznym? To jeszcze nie koniec… Rzecz dzieje się w Kerali – jednym
z najbardziej konserwatywnych stanów w Indiach, gdzie podziały kastowe są
wyraziste i radykalnie przestrzegane aż do dziś. Das należy zaś do dalitów,
czyli niedotykalnych, kasty najniższej i powszechnie pogardzanej. Nie zawsze
jednak. Oto bowiem sam Wisznu uwzniośla go przez chwilę swą boską obecnością,
sprawiając, że nawet bramini tłoczą się u jego stóp, by tknąć go choć opuszkiem
palca i uzyskać błogosławieństwo. Hari opowiada o tym nie bez satysfakcji:
„Pewien bramin w zeszłym miesiącu oddawał mi cześć podczas widowiska tejjam, z
wielkim szacunkiem, ze łzami w oczach dotykał moich stóp i klękając przede mną,
prosił o błogosławieństwo”. Nie przeszkodziło to pobłogosławionemu tydzień
później nie rozpoznać w Dasie-kopaczu studni boskiej inkarnacji. Dopiero
obecność bóstwa czyni pariasa dotykalnym. W ten sposób Wisznu sankcjonuje
przekroczenie społecznych podziałów.
Czytając Dalrymple’a, pomyślałem o filmowym arcydziele Satyajita Raya, Devi (1960), opowiadającym historię młodej kobiety uwięzionej w formie bogini Kali. Więzi ją jednak nie klątwa, lecz właśnie spojrzenie Innego, reprezentowanego przez zazdrosnego ojca, który pod wpływem sennej wizji przemienia swą piękną synową w obiekt religijnej adoracji, co pozbawia ją niepokojącego, czysto erotycznego powabu. Przeistoczenie zostaje błyskawicznie usankcjonowane przez nachalny tłum wyznawców, reprezentujących oficjalny porządek symboliczny: tradycję, religię i prawo, czyniące z dziewczyny bezwolną istotę uwiedzioną przez boskość aż po krawędź obłędu. Boska forma narzucona synowej reprezentuje tu pragnienie Innego, maskując jego rzeczywisty obiekt, którym jest synowa – kobieta obłożona społecznym zakazem pragnienia – a więc taka, której, zgodnie z Freudowską wykładnią zakazu, bohater „musi pożądać”. Depersonifikacja dziewczyny towarzysząca jej sakralizacji pozwala zarazem mężczyźnie pragnąć jej w sposób uprawniony – jako obiektu religijnej czci. Kolejne ujęcia pokazują bohaterkę coraz mniej ludzką, coraz bardziej zaś upozowaną na wizerunek bóstwa (kamera staje się tu okiem Innego – reprezentując jego spojrzenie), które bierze ją w posiadanie w niekończącej się orgii ceremonii, pielgrzymek i cudownych uzdrowień, konstytuujących w niej samej pewność boskiej inkarnacji.
Film Raya z
dużą przenikliwością odsłania psychologiczne i społeczne mechanizmy uwięzienia
kobiety w boskiej formie, ukazując zarówno konstytutywną rolę spojrzenia
obserwatorów (Innego), którzy rozpoznają i ustanawiają boskość bohaterki, jak i
postępujące utożsamienie dziewczyny z boginią – wyrażane przyjęciem właściwych
jej, usankcjonowanych przez tradycję form ekspresji – hieratycznych póz,
gestów, wyniosłego milczenia. Bogini wraz ze wzrostem swej potęgi narzuca własny język symboliczny, w którym ostatecznie zatraca się głos dziewczyny i
jej ludzka tożsamość.
Kończąc te refleksje, myślę
jeszcze przelotnie o Yvonne Marquis, aktorce z filmu Kennetha Angera „Puce
Moment” (1949), w którym miała się ona stać ucieleśnieniem bogini Hollywood.
Marquis przebiera się tam, przysposabia do opuszczenia wytwornej rezydencji,
jak na boginię przystało, posiada nadmiar wszystkiego – sukien, kosmetyków, psów,
nawet swej kobiecej obecności na ekranie.
Film Angera pozostał na zawsze
nieukończony, aktorka została uwięziona w filmowym ciele bogini, zaś sama
Marquis… ostatecznie zniknęła, rozpływając się w historii.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz