niedziela, 11 listopada 2012

Pochwała Erazma, albo o polskich Indiotach



Co najmniej od wieku XVI mieliśmy w Europie wielką i znakomitą tradycję filozoficznej refleksji nad głupotą, wyrażoną dobitnie w przewrotnym tytule słynnego dzieła Erazma z Rotterdamu. Nie wspomnę tu już nawet o starszej o tysiąclecia tradycji zinstytucjonalizowanego praktykowania głupoty „wyzwolonej i oczyszczającej” – pod postacią karnawału. Kategoria ta pozwalała umieścić w polu namysłu zjawiska osobliwe i piękne, lub osobliwie piękne – od demencji i zaników rozumu po twórczy szał poety. Rodziła byty urzekające i odurzające – tworząc potwory i geniuszy, wywyższając bądź poniżając istoty ludzkie wedle woli i upodobania użytkownika. Z niezrozumiałych względów w ostatnich latach dyskurs publiczny w naszym kraju zdaje się zupełnie ignorować tę tradycję. Co staje się tym dziwniejsze, gdy uwzględnimy zarazem niewątpliwy przyrost zjawisk kulturowych, które zdają się doskonale poddawać interpretacji właśnie w kategoriach głupoty.
Osobników praktykujących głupotę z premedytacją lub zupełnie spontanicznie nazwę w tym miejscu „Indiotami”. Uczynię tak z szacunku dla wyobraźni Stanisława Lema, który przed laty opisał w swych „Dziennikach gwiazdowych” planetę zamieszkałą przez lud Indiotów, który w swej nieskończonej mądrości skonstruował Machinę tak roztropną, iż ta dla zaprowadzenia wszechświatowego pokoju zamieniała ich wszystkich w rzędy „krążków połyskujących pięknie w słońcu”.
Nie rozumiem otóż, dlaczego nie nazwać pięknym mianem Indiotów wielotysięcznego tłumu manifestującego w stolicy w obronie wolności słowa i swobody wypowiedzi pewnego zakonnika, który na tej samej manifestacji przemawia swobodnie i bez skrępowania do tegoż wielotysięcznego tłumu? Nie jest wzorcowym Indiotą tenże zakonnik mówiący głośno i publicznie o „liberalnym totalitaryzmie”, który zabrania mu mówić?
Czyż na zaszczytne miano Indiotów nie zasługują miliony wierzących, że pewien samolot rządowy rozbił się nieopodal rosyjskiego lotniska, gdyż sprowadził go na ziemię zagadkowy „laserowy promień”, lub omamiła pilotów sztucznie rozpylona mgła, lub wprowadziła ich w błąd postsowiecka obsługa wieży kontroli lotów, lub rozsadziły kadłub eksplozje wcześniej w nim ukrytych ładunków wybuchowych, lub nawet wszystko to naraz, byleby tylko nam kogoś zabili?
Nie są agresywnymi Indiotami roznamiętnieni młodzieńcy w klubowych szalikach piłkarskich z napisem „Polska” – pozdrawiający się „salutem rzymskim”, jakim witali się przed laty niemieccy naziści podczas egzekucji Polaków? Nie jest Indiotą polityk zwący ich patriotami i publicysta widzący w nich „historyczne grupy rekonstrukcyjne” (einsatzgruppen?)? Nie okazuje się Trybunałem Indiotów sąd, który w „salucie rzymskim” nie dostrzega nazistowskiego pozdrowienia?
Nie jest wielkim Indiotą minister słyszący „krzyk zarodków”, jak niegdyś poeta słyszał „kędy wąż śliską piersią dotyka się zioła”?
Czyż wolno nam nie zwać Indiotą przezabawnym człeka słynnego, cierpiącego głód z braku sushi? Nie jest siostrą jego w indiotyzmie artystka opowiadająca w mediach o swym w depresji konaniu podczas wielotygodniowego pobytu w hamaku na egzotycznej wyspie?
Nie jest wreszcie popisowym wręcz Indiotą pewien nadwrażliwy katolicki specjalista od wystawiania siebie na obrazę i procesujący się z satanistami drącymi Biblię na kawałki? W księdze wielkiego piewcy indiotyzmu, Franciszka Rabelais’go, śmiechu godny Panurg mieszkając w świecie w ustach Pantagruela, zarabiał na życie spaniem. Byłżeby jego polski naśladowca człowiekiem żyjącym z bycia obrażanym?
Nie wolno nam zwać wzorcowymi Indiotami rodzicieli uczniów pewnego katolickiego gimnazjum, twierdzących, że zlizywanie śmietany (lub pianki do golenia, lub śmietany, lub pianki…) z nagich kolan księdza-dyrektora-egzorcysty (cóż za indiotyczna funkcja!) przez ich dzieci to dobra tradycja szkoły i niewinna zabawa?
Iluż mamy Indiotów! Jeśli zaś pamiętamy, że koniec końców wszyscy Indioci stają się „krążkami połyskującymi pięknie w słońcu”, jakże piękna musi wydać się nam Polska z lotu ptaka! Do samolotów drodzy państwo! Czeka nas najpiękniejsza iluminacja w dziejach!


5 komentarzy:

  1. Wiesz co, myślę, że jest trochę inaczej. Nie chodzi o to, czy Ciemnogród jest pozbawiony głosu - bo ewidentnie go posiada, krzyczy całkiem głośno - ale o to, jak usytuowany jest on w polu dyskursu publicznego w Polsce po 89 r. i kto go tam sytuuje. Myślę, że usytuowano go gdzieś poza marginesem tego, co można powiedzieć, jako element "heterogeniczny", który i tak nie zostanie wysłuchany, choć mówi. A usytuowali go gazetowi "moderniści", którzy tylko sobie przyznali prawo głosu gdzieś tam, w mitycznych wczesnych latach 90. To stąd cała ta wściekłość prawicy. Wyparte, które wraca ze zdwojoną siłą...

    Oczywiście nie łudzę się, że gdyby jeszcze raz dano możliwość zdefiniowania tego pola, to prawica zachowałaby się jakoś inaczej. Podejrzewam, że ze względu na swoją dogmatyczność zaatakowałaby jeszcze ostrzej. Ale nie wierzę też w jakąś "tolerancyjność" i "pluralizm" lewej strony: to tylko ideologia, która skrywa pragnienie dominacji.
    Rzekłem.

    OdpowiedzUsuń
  2. Pawle, całkowicie zgadzam się z Twoją diagnozą. Mój opór ma charakter, rzekłbym, estetyczny. Nie potrafię zrozumieć, dlaczego, korzystając z tej samej "wolności słowa", z której korzystała wczoraj prawica, nie nazywać głupoty - "głupotą", skoro jest taka piękna tradycja. Nie trzeba przecież żadnej analizy socjologicznej, żeby uświadomić sobie, że za hasłami z wczorajszej manifestacji stoją takie kategorie, jak ksenofobia, rasizm, antysemityzm (zwany dla niepoznaki "judeosceptycyzmem") etc. Można sobie wyobrazić taki prosty eksperyment myślowy: czy na drodze wczorajszego marszu mogliby - bezpiecznie dla siebie - znaleźć się np. Polacy lub turyści pochodzenia afrykańskiego czy azjatyckiego lub para homoseksualistów trzymających się za ręce. Tępa agresja nacjonalistów maskowana jest po prostu farmazonami o "wartościach", "tradycji" i "patriotyzmie" (teraz już, za słowami Prezesa, "prawdziwym").
    Natomiast całkowicie zgadzam się w ocenie przyczyn marginalizacji "ciemnogrodu" przez "elity" i "salony" AD '89. Możemy podziękować panu Michnikowi.

    OdpowiedzUsuń
  3. Jasne, niszczyć nazizm, co do tego nie ma dyskusji. Szczerze mówiąc, to hasło zawsze wydawało mi się trochę naciągane - nie widziałem nigdy jakiegoś większego zagrożenia z tej strony (ot, kilku punkowców czuło się dzięki niemu trochę lepiej). Teraz jednak fakty mówią same za siebie - kilka lat temu samotna garstka ONR-owców, dzisiaj dołącza się do nich kilka tysięcy ludzi, więc po prostu: niszcz nazizm, i cześć, bez dyskusji.

    Nie potępiałbym jednak w czambuł całej prawej strony, tych mniej widocznych, którzy wzięli udział w tym marszu. Są tam ludzie sensowni, tylko poglądy mają, cóż... skonstruowane przez "GW". Dosłownie przed chwilą przeczytałem w wywiadzie-rzece z Bielik-Robson: "Zawsze miałam wątpliwości co do Balcerowicza, on nigdy nie budził mojego uwielbienia. Ty pewnie tego nie pamiętasz, bo jesteś za młody, ale poziom idolatrii związanej z postacią Balcerowicza, jaki serwowała na przykład "GW" w latach 90. był nieznośny". Ten wysoki poziom idolatrii i odnośnie Balcerowicza, i odnośnie lustracji, Okrągłego Stołu itd. działał jako taka bardzo wysublimowana forma cenzury, która jednoznacznie konstruowała tych, którzy byli w opozycji do GW jako "ciemnogród". Teraz ten wściekły ciemnogród dołącza się do marszu.

    OdpowiedzUsuń
  4. W tej kwestii całkowita zgoda, ale... Pamiętam też "mądrościowy", by nie rzec "mądraliński", ton GW i środowiska UD/UW skierowany pod adresem lewicowych (np. socjalnych, laickich) pryncypiów w myśl zasady "w Polsce lewicy wolno mniej". Używano go z powodzeniem przez lata, by kwestionować postulaty lewicowe związane z religią w szkołach, aborcją, wykluczeniem społecznym i ekonomicznym ("roszczeniowa postawa" ubogich) etc. A jednak - nie zaowocowało to powstaniem lewicowych bojówek terroryzujących osiedla i rozbijających imprezy kulturalne, nie zrodziło anarchistycznych "klubów kibica" umawiających się na ustawki pod pretekstem meczów itd. Sama marginalizacja w dyskursie nie wystarcza zatem do powstania gniewu i agresji... Potrzebny jest jeszcze swoisty brak alternatywy w myśleniu. I tę właśnie przyćmioną ideologią tępotę, ów konglomerat konserwatyzmu, szowinizmu, ksenofobii, religianctwa, patologii patosu i niechęci do myślenia śmiem nazywać "indiotyzmem".

    OdpowiedzUsuń
  5. Tak, bo dyskurs GW to był - i nadal jest - osobliwy miks myślenia lewicowego w sprawach obyczajowych (vide ideologia Wysokich obcasow) i balcerowiczowskiego neoliberalizmu, z którego oni skorzystali z jako jedynej opcji. Tak więc zgoda - nie jest to stanowisko jednolite, co czyni to środowisko może trochę ciekawszym, a na pewno bardziej ludzkim od monolitycznej prawicy.
    Lewicowe bojówki nie powstały tylko dlatego, że w ramach ideologicznych wpływów GW nie mogły powstać - wiadomo: "Kościół, lewica, dialog" - co nie zmienia faktu, że podbite zostało co innego: pole dyskursu publicznego. Zgadzam się przy tym z Tobą, że lepsza to hegemonia niż hegemonia prawicowa.

    OdpowiedzUsuń