wtorek, 18 lutego 2014

Namuzowywanie Mironczarni


Kiedy  wpada w moje ręce (przyznaję – nieprzypadkowo) taki zestaw, jak czteroczęściowe wydawnictwo „Białoszewski do słuchu” wydane na początku tego roku przez wytwórnię Bołt Records, która pracuje konsekwentnie na opinię najciekawszego polskiego wydawcy płyt z „muzyką współczesną”, zaczynam nabierać przekonania, że nikt w Polsce na dobrą sprawę nie wie (lub może nie chce wiedzieć?), jak interesujące archiwalia sztuki najnowszej mamy tu,  dosłownie, pod ręką. Oto więc Białoszewski, być może jedyny polski „poeta dźwiękowy”, w ścisłym tego pojęcia znaczeniu. Mistrzowski w obnażaniu i dekonstruowaniu mechanizmów języka (zwłaszcza mowy potocznej), wyposażony w talent recytatora i interpretatora własnych tekstów oraz doświadczenie teatralne, a przede wszystkim zafascynowany możliwościami, jakie oferuje poecie taśma magnetyczna, co stawia go pośród takich tuzów sound poetry, jak William Burroughs, Henri Chopin, Ake Hodell czy Sten Hanson. I choć Białoszewski nie eksperymentuje w zasadzie z technicznym potencjałem magnetofonu, to jednak świadomie wykorzystuje go do utrwalenia swych tekstów jako aktów poetyckiej ekspresji – poezji w działaniu.  Bołt już w ubiegłym roku zaskoczył słuchaczy edycją płytową legendarnego wykonania Mickiewiczowskich „Dziadów” przez Mirona Białoszewskiego, teraz zaś atakuje sześciopłytowym zestawem, wydanym w czterech częściach, obejmujących następujące pozycje: „Teatr”; „Kabaret”, „Blok” i „Wiersze dźwiękowe”. Oryginałom towarzyszą także reinterpretacje materiału źródłowego, dokonane przez Marcina Staniszewskiego („Chamowo”), Patryka Zakrockiego („Osmędeusze”) i Mikrokolektyw (wiersze). Zestaw imponujący bogactwem i bez wątpienia satysfakcjonujący artystycznie – pozwala zarazem usłyszeć samego poetę i otaczającą go audiosferę „szumów, zlepów, ciągów”, która wszystkim czytelnikom Białoszewskiego była dotąd doskonale znana, choć tylko z lektury. Dostajemy więc w pakiecie poetę całkiem nowego – poetę, który mówi, recytuje, ekscytuje się, śpiewa, stuka, jąka się i zacina, włącza i wyłącza magnetofon! Wszystkich, którzy od czasów podstawówki zastanawiali się, jak brzmi pamiętna „szaranagajama” (i czy aby po japońsku) informuję, że tu wreszcie znajdą odpowiedź. Czy zatem jest to „Białoszewski kompletny”? Oczywiście nie. Ale z pewnością jest to „Białoszewski uzupełniony” (raz jeszcze – po publikacji „Tajnego dziennika”) – i to uzupełniony o niesłychanie ważny dla poety tak wyczulonego na brzmienia dźwięków mowy – audialny aspekt twórczości poetyckiej.

Kilka słów wypada poświęcić także zaproszonym do współpracy interpretatorom dzieł Białoszewskiego, wszak stanęli oni przed zadaniem niełatwym i, rzekłbym nawet, ryzykownym. Każda bowiem ingerencja w nagrania dokonane przez nawiedzanego przez szmery, stukoty i głosy poetę w jakiś sposób dekomponuje niezwykle rytmiczną, ale także integralną brzmieniowo formę „aktów mowy” Białoszewskiego – i to niezależnie od tego, czy manipulacja dotyczy krótkich wierszy przechwyconych twórczo przez Mikrokolektyw, czy też skomponowanej świadomie całości teatralnej „Osmędeuszy”. Odważny i silny poeta, Miron Białoszewski, wymaga jednak równie śmiałych decyzji i poczynań od swych interpretatorów. Z tych konfrontacji muzycy wychodzą z powodzeniem: ascetyczne elektroakustyczne improwizacje Kuby Suchara i Artura Majewskiego nie przesłaniają – dawkowanych dość oszczędnie porcji „głosu poety” – pozwalając im wybrzmieć z dyskretnym echem i pełną mocą. „Osmędeusze” Patryka Zakrockiego to z kolei, udana, próba dekonstrukcji gotowego tekstu dźwiękowego (a właściwie nawet „dźwiękowo-muzycznego”), przygotowanego przez samego Mirona Białoszewskiego dla jego domowego Teatru Osobnego. Dzieło Zakrockiego jest więc rodzajem „remiksu” – wtórnego opracowania materiału źródłowego (z pełnym dla niego szacunkiem), przy czym określenie „wtórny” odnosi się tu do kolejności działań, nie zaś do wartości ostatecznego ich efektu. Wreszcie „Chamowo” Marcina Staniszewskiego – czyli niezwykle efektowna próba rekonstrukcji audiosfery osławionego bloku na Pradze, któremu poeta poświęcił niezwykłe zapiski i którego niezliczone i nieznośne hałasy natchnęły go do próby skonstruowania „gotyckiego romansu grozy” utrzymanego w realiach wielkomiejskich (jak utrzymuje Białoszewski w swym dzienniku). Tu mamy wszystkie owe natchnienia i nawiedzenia ujęte w formę dźwiękowej opowieści o „poecie nadającym z bloku”. I jest to opowieść pasjonująca! Wszystkie płyty zawierają dodatkowo arcyciekawe teksty Macieja Byliniaka poświęcone dźwiękowym przygodom Białoszewskiego. Całość jest zatem wspaniałym, choć nie spiżowym, pomnikiem wystawionym znakomitemu poecie przez ludzi o dwa pokolenia młodszych. Nie ma na co czekać! Kupować, kupować (i słuchać)!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz