Rok 1973 był to dziwny
rok, w którym rozmaite znaki na niebie i ziemi zwiastowały jakoweś klęski i
nadzwyczajne zdarzenia. Latem zdarzyło się wielkie zaćmienie słońca, a wkrótce
potem kometa pojawiła się na niebie. A była to kometa Kohoutka…
Urodziłem się w roku
komety. Ale był to także rok ostatniego triumfu Ajaxu w Pucharze Europy (1:0 z
Juventusem), światowej premiery filmu Williama Friedkina „Egzorcysta” i
publikacji kilku intrygujących płyt: „Future Days” Can (za którą przepadam),
„The Dark Side of The Moon” Pink Floyd (której nie lubię), „Lark’s Tongues in
Aspic” King Crimson (którą szanuję), „Berlin” Lou Reeda (której słucham z
przyjemnością – czy to dobre słowo?). Rzecz będzie jednak o dwóch innych
płytach.
Utwory muzyczne,
wydawnictwa płytowe i koncerty dedykowane komecie Kohoutka pojawiły się w
wielkiej obfitości, zaś sama jej nazwa trafiła i na single grupy Kraftwerk, i
na bootlegi Pink Floyd – po obszerną listę takich właśnie inspiracji odsyłam do
stron angielskiej Wikipedii. Zapewne najbardziej spektakularnym
przedsięwzięciem w tej materii był koncert Arkestry Sun Ra celebrujący
przelatującą kometę 22 grudnia 1973 roku w nowojorskim Town Hall pod hasłem: „This is the music of greater transition to
the invisible space age”. Jak nietrudno się domyślić, to wędrujące ciało
niebieskie stało się dla Ra pretekstem do rozwinięcia własnej,
afrofuturystycznej opowieści o nieuniknionym kosmicznym eksodusie Czarnych,
którzy powstali z martwych w ziemi niewoli (jak pamiętamy, Ra utożsamiał słowa „negro” i „necro” – do tego
tematu obiecuję jeszcze powrócić w swych blogowych fantazjach na jawie).
Koncert ten – zarejestrowany i wydany przez nieocenioną wytwórnię ESP-DISK’ –
przynosi w zasadzie typowy zestaw improwizacji i kompozycji Arkestry (w tym dwa
wielkie szlagiery: „Enlightement” i „Space is the Place”) oraz kilka tematów
dedykowanych komecie: „Kohoutek Intro”, „Variations of Kohoutek Themes” i
„Unknown Kohoutek”. We wszystkich tych kosmicznych emanacjach dźwiękowych
otwiera się oczywiście nieograniczona przestrzeń dla hałaśliwych,
elektronicznych eskapad Sun Ra w nieodgadnione obszary sonorystycznych
abstrakcji. Dominuje tu jednak afirmacja plemiennej jedności – muzykująca
wspólnota integruje się w procesie kolektywnej, wyzwolonej z mocą eksplozji,
improwizacji – orbitującej niezmiennie wokół niebywale masywnego ego Ra.
Celebracja komety okazuje się ostatecznie celebracją wspólnoty.
Czy wolno nam zatem
dziwić się, że wizyta komety Kohoutka stała się również okazją do płytowego debiutu
innej muzycznej wspólnoty, skupionej wokół charyzmatycznego duchowego
przywódcy? Mowa, oczywiście, o YaHoWha 13 i ich pierwszej płycie – „Kohoutek”.
To zaledwie 25 minut muzyki – dwie kilkunastominutowe sesje osadzone wyraźnie w
tradycji kalifornijskiej psychodelii – w których leniwa narracja muzyczna
rozwija się w na poły improwizowany jam okraszony chóralnymi śpiewami ku czci
przedwiecznego YaHoWhy. Jest to zarazem pierwsze objawienie muzycznego
potencjału ezoterycznej hipisowskiej komuny The Source Family, prowadzonej
przez Jamesa Bakera (znanego jako Father Yod) – nauczyciela jogi i twórcę
makrobiotycznej restauracji w Los Angeles. Jak wspomina po latach w swej
pasjonującej książce „The Source. The Untold Story of Father Yod, Ya Ho Wha 13
and the Source Family” (Process Media 2007) Isis Aquarian: dla Jima Bakera
przelot komety Kohoutka stał się pretekstem do wewnętrznej przemiany oraz
reorganizacji życia komuny – pod wpływem kosmicznego gościa zmienił on swe
duchowe imię z Father Yod na YaHoWha. Isis zauważa też: „dla nas Kohoutek był
kosmicznym emisariuszem”, dla wielu innych zaś: „przybycie komety oznaczało
otwarcie gwiezdnych wrót, inicjujące duchowy rozwój nadchodzących pokoleń”.
Muzyka na płycie „Kohoutek” jest zatem zapowiedzią nowej – duchowej wspólnoty,
przebudzonej do życia w wymiarze kosmicznym.
Kończąc te refleksje,
nie mogę oprzeć się wspomnieniu tandetnego amerykańskiego filmu grozy „Noc
komety” („Night of the Comet”, reż. T. Eberhardt, 1984), którego fabuła
koncentruje się na przelocie zagadkowej komety – zbliżającej się do Ziemi co 65
milionów lat. Kometa najpierw hipnotyzuje swym kosmicznym spektaklem
wylegających na ulice ludzi, później zaś przemienia ich w agresywne, łaknące
krwi zombie, niosące zagładę cywilizacji. W jednej z kluczowych scen cudem
ocalona bohaterka toczy bój z afroamerykańskim „żywym trupem”, który jak widać
powstał z martwych w ziemi niewoli, by sięgnąć po należną mu zapłatę za lata
wyzysku. Tak oto nowa wspólnota – zapowiadana przez Sun Ra i YaHoWhę miała
okazać się – po dziesięciu latach – wspólnotą zmarłych.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz