piątek, 8 marca 2013

Dwa longplaye i film (grozy)…



Rok 1973 był to dziwny rok, w którym rozmaite znaki na niebie i ziemi zwiastowały jakoweś klęski i nadzwyczajne zdarzenia. Latem zdarzyło się wielkie zaćmienie słońca, a wkrótce potem kometa pojawiła się na niebie. A była to kometa Kohoutka…
Urodziłem się w roku komety. Ale był to także rok ostatniego triumfu Ajaxu w Pucharze Europy (1:0 z Juventusem), światowej premiery filmu Williama Friedkina „Egzorcysta” i publikacji kilku intrygujących płyt: „Future Days” Can (za którą przepadam), „The Dark Side of The Moon” Pink Floyd (której nie lubię), „Lark’s Tongues in Aspic” King Crimson (którą szanuję), „Berlin” Lou Reeda (której słucham z przyjemnością – czy to dobre słowo?). Rzecz będzie jednak o dwóch innych płytach.

Utwory muzyczne, wydawnictwa płytowe i koncerty dedykowane komecie Kohoutka pojawiły się w wielkiej obfitości, zaś sama jej nazwa trafiła i na single grupy Kraftwerk, i na bootlegi Pink Floyd – po obszerną listę takich właśnie inspiracji odsyłam do stron angielskiej Wikipedii. Zapewne najbardziej spektakularnym przedsięwzięciem w tej materii był koncert Arkestry Sun Ra celebrujący przelatującą kometę 22 grudnia 1973 roku w nowojorskim Town Hall pod hasłem: „This is the music of greater transition to the invisible space age”. Jak nietrudno się domyślić, to wędrujące ciało niebieskie stało się dla Ra pretekstem do rozwinięcia własnej, afrofuturystycznej opowieści o nieuniknionym kosmicznym eksodusie Czarnych, którzy powstali z martwych w ziemi niewoli (jak pamiętamy, Ra  utożsamiał słowa „negro” i „necro” – do tego tematu obiecuję jeszcze powrócić w swych blogowych fantazjach na jawie). Koncert ten – zarejestrowany i wydany przez nieocenioną wytwórnię ESP-DISK’ – przynosi w zasadzie typowy zestaw improwizacji i kompozycji Arkestry (w tym dwa wielkie szlagiery: „Enlightement” i „Space is the Place”) oraz kilka tematów dedykowanych komecie: „Kohoutek Intro”, „Variations of Kohoutek Themes” i „Unknown Kohoutek”. We wszystkich tych kosmicznych emanacjach dźwiękowych otwiera się oczywiście nieograniczona przestrzeń dla hałaśliwych, elektronicznych eskapad Sun Ra w nieodgadnione obszary sonorystycznych abstrakcji. Dominuje tu jednak afirmacja plemiennej jedności – muzykująca wspólnota integruje się w procesie kolektywnej, wyzwolonej z mocą eksplozji, improwizacji – orbitującej niezmiennie wokół niebywale masywnego ego Ra. Celebracja komety okazuje się ostatecznie celebracją wspólnoty.

Czy wolno nam zatem dziwić się, że wizyta komety Kohoutka stała się również okazją do płytowego debiutu innej muzycznej wspólnoty, skupionej wokół charyzmatycznego duchowego przywódcy? Mowa, oczywiście, o YaHoWha 13 i ich pierwszej płycie – „Kohoutek”. To zaledwie 25 minut muzyki – dwie kilkunastominutowe sesje osadzone wyraźnie w tradycji kalifornijskiej psychodelii – w których leniwa narracja muzyczna rozwija się w na poły improwizowany jam okraszony chóralnymi śpiewami ku czci przedwiecznego YaHoWhy. Jest to zarazem pierwsze objawienie muzycznego potencjału ezoterycznej hipisowskiej komuny The Source Family, prowadzonej przez Jamesa Bakera (znanego jako Father Yod) – nauczyciela jogi i twórcę makrobiotycznej restauracji w Los Angeles. Jak wspomina po latach w swej pasjonującej książce „The Source. The Untold Story of Father Yod, Ya Ho Wha 13 and the Source Family” (Process Media 2007) Isis Aquarian: dla Jima Bakera przelot komety Kohoutka stał się pretekstem do wewnętrznej przemiany oraz reorganizacji życia komuny – pod wpływem kosmicznego gościa zmienił on swe duchowe imię z Father Yod na YaHoWha. Isis zauważa też: „dla nas Kohoutek był kosmicznym emisariuszem”, dla wielu innych zaś: „przybycie komety oznaczało otwarcie gwiezdnych wrót, inicjujące duchowy rozwój nadchodzących pokoleń”. Muzyka na płycie „Kohoutek” jest zatem zapowiedzią nowej – duchowej wspólnoty, przebudzonej do życia w wymiarze kosmicznym.

Kończąc te refleksje, nie mogę oprzeć się wspomnieniu tandetnego amerykańskiego filmu grozy „Noc komety” („Night of the Comet”, reż. T. Eberhardt, 1984), którego fabuła koncentruje się na przelocie zagadkowej komety – zbliżającej się do Ziemi co 65 milionów lat. Kometa najpierw hipnotyzuje swym kosmicznym spektaklem wylegających na ulice ludzi, później zaś przemienia ich w agresywne, łaknące krwi zombie, niosące zagładę cywilizacji. W jednej z kluczowych scen cudem ocalona bohaterka toczy bój z afroamerykańskim „żywym trupem”, który jak widać powstał z martwych w ziemi niewoli, by sięgnąć po należną mu zapłatę za lata wyzysku. Tak oto nowa wspólnota – zapowiadana przez Sun Ra i YaHoWhę miała okazać się – po dziesięciu latach – wspólnotą zmarłych.







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz