wtorek, 30 kwietnia 2013

John Carpenter czyta Marksa (i kręci horror…)



Po raz pierwszy obejrzałem „They Live” (1988) jako nastolatek z pirackiej kasety VHS pożyczonej od kolegi, który miał ją od znajomego z Niemiec, który zgrał film z telewizji (zapewne kablowej)… I było to wydarzenie, na które długo i niecierpliwie czekałem, albowiem John Carpenter był dla mnie w owym czasie reżyserem legendarnym (dziś powiedziałbym pewnie – kultowym), twórcą genialnego „The Thing” (swoją taśmę video zajeździłem na śmierć) i niepokojącego „Prince of Darkness”, w którym szatana mierzy się naukową aparaturą, przebywa on bowiem w słoju pod postacią cieczy. Nie muszę dodawać, że jako niewierzący chłopiec uzależniony od horrorów byłem dość mocno podkręcony tą wizją… O innych filmach Carpentera ledwie wówczas słyszałem, ale tyle wystarczyło.


Obejrzawszy „They Live”, byłem usatysfakcjonowany paranoiczną, Dickowską narracją w duchu „filozofii podejrzeń” (o której nie miałem wówczas pojęcia, ale stary, dobry Phil Dick był moim świeckim prorokiem, czułem więc tego bluesa…) i nieco rozczarowany dość siermiężną, nazbyt prost(ack)ą fabułą. O niezbyt skomplikowanej konstrukcji postaci nie wspomnę, bo nawet piętnastolatek mógł dostrzec, że bohater tego filmu jest najłatwiej i najcelniej strzelającym robotnikiem budowlanym w historii (jako syn budowlańca wiem coś o tym). Nie wiedziałem wówczas, że to nie błąd, lecz tak być musi, gdyż nie jest to film sensacyjny tylko marksistowski agit-pop w kostiumie kosmicznej grozy. Dziś dociera to do mnie o wiele wyraźniej.

Historia jest banalnie prosta. Oto świat cały znajduje się pod dyskretną, właściwie bezkrwawą okupacją szkieletopodobnych kosmitów, którzy fundują ludzkości elementarne pranie mózgów (za pomocą mediów) i swobodnie, poza wszelką kontrolą, wyzyskują pracowników, rujnują państwa, dewastują środowisko, prowadząc rabunkową gospodarkę etc. Uprawiają zatem neoliberalny kapitalizm pełną gębą. Posługują się przy tym kłamstwem, perswazją, reklamą i propagandą. Zwalczyć ich nie sposób, gdyż nikt ich nie dostrzega, tak dokładnie udają ludzi. I tu pojawia się gadżet, który pozwolę sobie nazwać „marksistowskimi okularami” – kto je założy w kapitalistach dostrzega nieludzkie potwory zaś w ich reklamach zniewalające hasła („Śpij”, „Bądź posłuszny”, „Kupuj” itd.) i wkracza na wojenną ścieżkę rewolucji. I w zasadzie tyle…



Rzecz w tym jednak, że „przebudzony” bohater w ogóle nie pretenduje do miana rewolucjonisty („wierzy w Amerykę”, „robi swoje”, „czeka na swoją szansę”). Jego bunt ma charakter nie polityczny a… odruchowy (wzdragam się napisać „estetyczny”). On się po prostu brzydzi szpetnymi obcymi, którzy w jego oczach (okularach) są odrażającymi kreaturami. Mówiąc najprościej, jest gatunkowym ksenofobem, rasistą… Odraza jest dlań wystarczającą sankcją dla zabijania obcych. „Inność obcego jest wszak innością jego ciała” – jak trafnie zauważył Walter Benn Michaels w odniesieniu do fantastycznonaukowych „narracji o kontakcie”. Zarazem zaś „radykalizacja różnicy między obcymi a ludźmi unieważnia wszelkie różnice między samymi ludźmi”. Bohater „They Live” przyjaźni się przecież z Afroamerykaninem – który nie wydaje mu się odrażający. Drapieżny kapitalizm nie ma tu nic do rzeczy… Owszem jest nie do zaakceptowania – w wydaniu obcych. Przyznam, że to niepokojąca figura w filmie upozowanym na marksistowską propagandówkę!


Jeszcze jedna rzecz umknęła mi przed laty. Jest nią bardzo wyraźny, queerowy aspekt tego obrazu, w którym relacja między parą męskich bohaterów ocieka homoerotyczną namiętnością, zaś ich kilkuminutowa bójka jest słabo skrywanym substytutem stosunku seksualnego. Oto zatem marksistowska rewolucja dokonana przez utajonych gejów ksenofobów! Palce lizać!


Fragment „Kształtu znaczącego” Michaelsa – w przekładzie Jana Burzyńskiego.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz